Słyszę, że afera. Autor „Dracha” dostał…. nie, nie maybacha (co by się ładnie zrymowało), ale luksusowego merca w ramach bycia ambasadorem tej marki.
No i zaczęło się: zawistny lud już ujada, już się wyzłośliwia, a Paweł Dunin-Wąsowicz, uderzywszy w inne tony, napisał (na Facebooku rzecz jasna), że teraz Twardoch mało wiarygodny będzie jako pisarz…
Ambasadorzy marek – to kojarzyło mi się do tej pory raczej ze światem celebrytów lub/i ludzi publicznie powszechnie znanych – jak słynni sportowcy, aktorzy, modelki czy szansoniści. To, że ambasadorem marki – i to powiedzmy nie byle jakiej – z branży motoryzacyjnej został pisarz podoba mi się jak najbardziej. Może inni twórcy z dziedziny szeroko rozumianej literatury poszliby teraz w ślady pana Szczepana? Andrzej Stasiuk z pewnością pasowałby do którejś z zadziornych terenówek, Katarzyna Bonda do alfy romeo, Zygmunt Miłoszewski do mazdy, Stefan Chwin do rolls royce’a, Włodzimierz Kowalewski do cadillaca, Tomasz Piątek do automobilu Batmana, a Wojciech Wencel do Rosomaka.
Trzeba tylko spełnić kilka warunków, które najwyraźniej spełnia Twardoch: przyzwoicie pisać, mieć sporo czytelników, wypowiadać się niebanalnie w mediach na tematy społeczno – polityczne, być przystojnym/przystojną, stylowo się ubierać oraz, last but not least, mieć coś do powiedzenia o samochodach/pojazdach kołowych.