Marcin Baran, autor tomiku poetyckiego „Niemal całkowita utrata płynności”, którą to pozycję omawiałem niedawno w tym miejscu, otrzymał za nią właśnie Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” (w kategorii książka roku, 50 tyś. złotych). Jurorzy wypowiadali się z podziwem – Adam Poprawa: „to majster języka. Jego wiersze są zabawne, łączą różne sfery stylistyczne. Ale w tej zabawie jest widoczny wyraźny obraz świata i stosunek do niego.” Piotr Śliwiński: „to zbiór wierszy przewrotnych, ironicznych, sarkastycznych, ale podbitych wyraźną strukturą moralną. Jest w tej poezji sardoniczny ton, jest gorycz, ale nie płochość, jest przemyślana warsztatowa robota.”
Gratulujemy szczerze, bo Marcin Baran – najwyraźniej niesłusznie – do tej pory był pomijany przy różnych nagrodowych fetach.
Uchodzący za opiniotwórczy tygodnik „Polityka” nie był zainteresowany omówieniem tej książki na swoich łamach (choćby notatkowo), bo „o poezji ludzie nie chcą czytać” – jak usłyszałem. O debilnych filmach, które – a jakże – recenzowane są regularnie – natomiast chcą?
Marcin Baran, jeden z bardziej znanych poetów tzw. „pokolenia brulioniu”, po dziesięciu latach poetyckiego milczenia, wraca – i to wraca udanie! – nową poetycką książką.
Tytuł tomiku kojarzy się co prawda raczej z finansjerą i bankowymi rozliczeniami, ale zawartość to już czysty liryzm. Z nim właśnie Baran był zawsze identyfikowany – u źródeł pisarstwa patronowali mu wszak Gałczyński z Leśmianem, ale też Osiecka z Młynarskim.
Zgrabny dowcip językowy, lekkość poetyckiej frazy, delikatne aluzje do twórczości innych autorów, a wreszcie zmysłowość i erotyzm – to cechy charakterystyczne tej poezji. Wszystko to znajdziemy też w tej książce.
Teraz jednak bohater liryczny wierszy Marcina Barana to mężczyzna już dojrzały, wczytujący się w szyfry przemijania – stąd zapewne owa nuta melancholijna, bardzo silnie zaznaczona w poetyckich ściegach. Tytułowa „utrata płynności” to zatem metafora odejścia od młodzieńczych czasów „górnych i chmurnych”, ale też pełnych życiowego wigoru, poszukiwań, uczuciowych i erotycznych (tak jest!) uniesień.
Nie ma chyba we współczesnej poezji polskiej autora tak pięknie pochylającego się nad zmysłowością kobiecego ciała, tak ładnie mówiącego o miłości – nie przyzywając jej wszak po imieniu. Jak chociażby w wierszu „Rumuńska pastereczka”: Przez cienisty wąwóz/kręgosłupa krucha kropelka potu wtacza się między//brzoskwiniowe pośladki. Płowa, długonoga, kształtna.” Albo w wersach „Pieśni nocy”: Oliwkowa skóra, czarna bielizna i szpilki,/ – niemal naga, na placu, w samym środku miasta.// Jest księgą, która nie pragnie i nie potrzebuje/wersów ni słońca, ni chmur.
To wiersze dla zakochanych, ale i tych, którzy w przemijaniu nie chcieliby widzieć tylko smutku. Nowe wiersze Marcina Barana zdają się mówić, że upływający czas potrafi także zaostrzyć apetyt na życie. I, mimo wszystko, intensyfikować uczucia.
Marcin Baran, Niemal całkowita utrata płynności, EMG, Kraków 2012, s. 85