Od ponad roku mam zaszczyt uczestniczyć w obradach Kapituły przyznającej comiesięczną nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej (fundowanej przez władze miasta stołecznego). Spotykamy się regularnie, w nader wybitnym gronie tłumaczy, badaczy, krytyków i znawców literatury. Czytamy sporo książek i to bardzo rozmaitych.
Z tej mojej działalności kilka refleksji, co pewnie nie nowe.
Po pierwsze – wydawcy wcale nie tak chętnie podsyłają nam swą produkcję. Ba! Bywają i takie wydawnictwa, które wręcz sami prosimy – domyślając się, że ta czy inna książka wydaje się wartościowa – o egzemplarze. A jednak spotykamy się – nie tak znów rzadko – z nieufną czy nawet lekceważącą postawą edytorów.
Po drugie – obserwując listy bestsellerów, publikowane w rozmaitych gazetach papierowych, dostrzegamy, że grono faworytów czytelniczych dramatycznie nie pokrywa się z – i to już od pewnego czasu – z naszymi faworytami do nagród. Jakby istniały dwie literatury: ta, która jest kupowana i ta, która, poddawana recenzji jakościowej, broni się jakoś, oferując czytelnikowi przeżycia, tak to nazwijmy, „wyższego rzędu” (filozoficzne, epickie, językowe, intelektualne, egzystencjalne itd.).
Druga obserwacja jakoś uzasadnia tę pierwszą. Żeby dostać nagrodę – nawet tak skromną jak Warszawskiej Premiery Literackiej – książka musi jednak, mówiąc staroświecko i nieco kolokwialnie, reprezentować jakiś poziom. Żeby się dobrze sprzedać – jak ilustrują kształty bestsellerowych notowań – najwyraźniej nie musi, a może nawet – tak to ujmę – nie powinna.
Bo, powiedzmy to wyraźnie, na tych książkowogiełdowych notowaniach, z całym szacunkiem, ale zwykł dominować ostatnio wulgarny chłam. I tyle. Książki śmiecie oraz książki rozrywkowe – i to z dolnych rejonów zabawy.
Nagrody literackie najwyraźniej przestały spełniać funkcje maszyn promocyjnych (bronią się jeszcze twierdze Grenady, np. Nike czy Nagroda Gdyni). Jakieś tam historie o młodocianych wampirach czy kresowych bimbrownikach – egzorcystach mają swoją publiczność, której obojętna jest fachowa czy instytucjonalna recenzja. Ten fenomen nie pojawił się ostatnio – ta sytuacja narastała i krystalizowała się przez lata – ale teraz najwidoczniej nastąpił przełom i wreszcie widać to wszystko wyraźnie.
Ma to też przełożenie na rynek. Nagroda dla wybitnej, niszowej jednak książki to raptem kilka, góra kilkadziesiąt tysięcy złotych (w przypadkach ekskluzywnych – jak Nike, Angelus czy Gdynia – 100, 150 tysięcy). A to przecież równowartość honorarium za jedną, dobrze sprzedającą się pozycję z gatunku śmieciowych.
Oczywiście – pozostaje jeszcze kwestia prestiżu, dumy i ewentualnego medialnego rozgłosu. Twórcy śmieciowi zdają się jednak absolutnie lekceważyć ten aspekt. Ktoś tam zgarnia jednorazową śmietankę gotówkową i medialną, a oni tymczasem liczą realną kasę, która wpływa regularnie na ich konta.
[Tekst ukazał się pierwotnie na blogu „Raptularz końca czasów” – Administrator]
„Dwie literatury”: biografia Jobsa zajęła więcej miejsca w omówieniach, niż bardzo ważna książka Anki Kowalskiej, która jest ważnym memento do czytania naszej historii współczesnej. Jak w kabarecie – „chwyt marketingowy” jest wszystkim, a tekst – jak ktoś kiedyś powiedział – jedynie „wsadem merytorycznym”…
Panie Doktorze,
jako przedstawiciel młodego (jeszcze przez czas jakiś) pokolenia zupełnie nie dziwię się opisanej przez Pana sytuacji. Ostatnia refleksja dotycząca wspomnianych aspektów doprowadziła do konkluzji, że to o czym Pan pisze jest częścią dużo szerszego procesu, jakiemu ulegają czytelnicy, zwłaszcza młodsi. Moim zdaniem jest to w pewnej mierze jeden ze składników regresywnego przejścia kultury do poziomu obrazkowego – uproszczania, skracania, spłycania – ze szkodą dla jakości. Porwałem się z ciekawości na książkę (zekranizowaną później) z gatunku przez Pana wspomnianego, opowieść o wampirach. I te tezy się potwierdziły. Zjawisko zwane makdonaldyzacją jest i tu obecne.
Pytanie tylko, czego tak naprawdę w literaturze się szuka? Może na wyrost nazywam to „literaturą”, niemniej pytanie pozostaje w mocy, to znaczy w zależności od tego, czego się spodziewamy, możemy mniej lub bardziej krytycznie patrzeć na rzeczywistość obecnego świata książki.